sobota, 31 maja 2014

Faszerowane ziemniaki - Stuffed potatoes







     Z młodych ziemniaków można wyczarować wiele dań. Skłaniam się w kierunku prostoty i minimalizmu. Młode ziemniaki, kilka składników i danie gotowe. Przez przypadek powstało drugie danie, bowiem staram się wszystko w kuchni wykorzystywać.


Faszerowane ziemniaki

Składniki:

  • kilka ziemniaków (4-5 szt.)
  • 1 żółtko
  • 2-3 różyczki kalafiora
  • 2-3 gałązki bazylii
  • kopiasta łyżka sera feta
  • płaska łyżka kuskusu
  • sól i pieprz do smaku

Jak to zrobić?

- obrane ziemniaki przekrój na połowę i ugotuj na półmiękko (około 8-10 min.), lekko przestudź
- ugotuj różyczki kalafiora, rozgnieć je widelcem, dodaj jajko, posiekane zioła, ser feta, kuskus , dopraw solą i pieprzem
- z każdego ziemniaka zetnij lekko czubek (aby mógł stać), wydrąż 
- napełnij każdego ziemniaka przygotowaną masą
- wysmaruj naczynie i wysyp bułka tartą
- ułóż w naczyniu napełnione ziemniaki, przykryj folią i włóż do nagrzanego do do 180 stopni piekarnika
- zapiekaj pod przykryciem 15 - 20 min.
- podaj z sosem jogurtowo - ziołowym


Moja rada:

- ziemniaki w piekarniku koniecznie nakryj, inaczej za bardzo wyschną
- ziemniaki w tej formie nadają się również na grilla, musisz jednak każdy oddzielnie owinąć folią lub ułożyć na  tacce i szczelnie "zapakować"


Sos jogurtowo - ziołowy

Składniki:
  • 1/2 szklanki gęstego jogurtu
  • 1/2 ogórka
  • 2-3 gałązki bazylii
  • sól i pieprz

Jak zrobić dip?

- utrzyj na tarce lub bardzo drobno posiekaj ogórek, lekko go posól i odstaw na 15 min.
- odsącz ogórek, posiekaj zioła, dodaj jogurt, sól i pieprz, wymieszaj
















ogórkowo - ziołowy dip


   Zostało mi trochę farszu i kulki ziemniaków z wydrążenia i to zainspirowało mnie do do zrobienia małych placków z wykorzystaniem tego samego dipu.


Jak to zrobić?

- zetrzyj pozostałe ziemniaki na tarce lub rozgnieć widelcem
- dodaj jeszcze kawałek fety i 1-2 gałązki posiekanej bazylii, wymieszaj
- formuj małe placki, obtaczaj lekko w bułce tartej i kładź na gorący olej
- smaż z każdej strony na złocisty kolor
- usmażone placki kładź na ręczniku papierowym
- pokrój pomidor w plastry i kładź na nich odsączone z tłuszczu placki
- podawaj z dipem jogurtowym


Moja rada:

- placki możesz podać na ciepło oraz na zimno
- uważaj z dodawaniem soli bowiem feta jest słona




kładź smażone placki na ręczniku papierowym, doskonale wchłania tłuszcz











       To danie było u mnie wczoraj, a dzisiaj życzę Wam udanej, pełnej wrażeń soboty, najlepiej spędzonej na sportowo :)




piątek, 30 maja 2014

Chłodnik ogórkowy - Cold Cucumber Soup








     Nie wyobrażam sobie wiosny i lata bez chłodników. Kopalnia witamin i energii, a do tego mało kalorii i szybki sposób przyrządzania. Ogórki uwielbiam pod każda postacią, do tego magiczne i aromatyczne zioła, szczypta przypraw i mamy cały bukiet wiosenno - letni.


Chłodnik ogórkowy

Składniki:

  • 1 duży lub dwa mniejsze ogórki
  • 1 kubek jogurtu greckiego
  • 1 kubek kefiru
  • kilka gałązek koperku
  • kilka gałązek bazylii
  • 1 dymka z zieloną nacią
  • 1 ząbek czosnku
  • sok z jednej cytryny lub limonki
  • 4-5 oliwek 
  • sól i pieprz do smaku


Jak zrobić chłodnik?

- wymieszaj lub zmiksuj kefir i jogurt
- umyty ogórek pokrój w drobną kostkę dodaj do jogurtu
- posiekaj dymkę, zioła i czosnek, dodaj do całości
- dodaj sok z cytryny i pokrojone oliwki, wymieszaj
- dopraw solą i pieprzem


Moja rada:

- możesz ogórek przekroić wzdłuż i lekko wydrążyć łyżeczką pestki
- chłodnik najlepiej zostawić na 2-3 godziny w lodówce, aby rozwinął pełny bukiet smaków
- można dodać jajko na twardo lub skropić oliwą, pamiętaj jednak o zasadzie: mniej to mniej kalorii, a przed nami przecież lato:)












czwartek, 29 maja 2014

Czekoladowe babeczki z truskawkami - Chocolate cakes








     Nie można im się oprzeć. To jest deser na już, bo bardzo szybki i na jutro, bo w kilka chwil można je podgrzać i są tak samo dobre. Do tego jest bardzo prosty, szybki  i wykwintny. Wszystko co lubię i jeszcze czekolada.


Czekoladowe babeczki z truskawkami

Składniki:
  • 100 g masła 60 g cukru'
  • 150 g gorzkiej czekolady
  • 2 jajka
  • 2 żółtka 30 g mąki
  • 2 łyżki brązowego cukru
  • 8-10 truskawek + 2 kostki gorzkiej czekolady

Jak zrobić babeczki?

- pokrój truskawki na ćwiartki, i dodaj do nich pokruszoną czekoladę, wymieszaj
- ubij jajka, żółtka i cukier na puszystą masę, dodaj mąkę i wymieszaj
- czekoladę rozpuść w kąpieli wodnej razem z masłem, lekko przestudź
- dodawaj rozpuszczoną czekoladę z masłem do ciasta, wszystko delikatnie wymieszaj
- foremki do zapiekania wysmaruj masłem i wysyp brązowym cukrem
- foremki napełnij do połowy, dodaj do każdej foremki po kilka truskawek z czekoladą
- przykryj truskawki pozostałym ciastem
- włóż foremki do nagrzanego do 180 stopni piekarnika na około 13-15 min.
- po wyjęciu obkrój dookoła nożem i podawaj gorące
- możesz dodać gałkę lodów


Moja rada:

- to bardzo szybki i wykwintny deser
- na drugi dzień można go odgrzać, wystarczy włożyć na 2 - 3 min. do nagrzanego do 180 stopni piekarnika











      Muszę jednak przyznać, że do zrobienia tego deseru zainspirował mnie deser z Pizza Hut. Po naprawdę dobrej pizzy zamówiłam deser, robię to wprawdzie rzadko ale za to uwielbiam smakować nowości. Deser pyszny, ale jeden wystarczy na dwie osoby. Moc czekolady jest ogromna.

       Już tyle razy robiłam różne warianty pizzy w domu, że muszę w końcu zrobić kilka postów.












wtorek, 27 maja 2014

Tatarka poganka - Groats








     Czy znacie tatarkę pogankę? Z pewnością znacie. Może nie z takiej nazwy, ale większość z Was powie, że jest zdrowa i pyszna.
     Posłuchajcie jak to z tatarką poganką było...



„Gdziekolwiek w muru wyniosłego szczerbie
Smukła zapuści korzeń jarzębina,
Rzucając koral swój z wiatrem po herbie
Lub gzymsie, co się starością ugina;
Gdziekolwiek mech się ściele niewidzialny
Na tępe głazy i barwę ich mieni –
Tam śpią Legendy”.
                [C.K. Norwid, Poezja i dobroć]



Legenda Mszany


Gdyby zapytać, zwłaszcza starszych mieszkańców Mszany o początki wsi, większość bez wahania nawiązałaby do legendy, której korzenie sięgają najazdu Tatarów na Wodzisławie Grodzisko. Wprawdzie historycy na podstawie źródeł i badań twierdzą, że wtedy nie było jeszcze wsi, bowiem powstała ona dopiero pod koniec XIII w., czyli po historycznej bitwie pod Legnicą, która to rozegrała się 9 kwietnia 1241 r.[1] I tak to w tym miejscu historia przeplata się z legendą, a legenda bardzo głęboko zakorzeniła się w świadomości mieszkańców. Coś w każdej legendzie jest, a może i ziarenko prawdy i odrobina historii zmieszanej z przekazem starszyzny i ubarwionej fantazją. Legendy śpią i budzą się aby pobudzić wyobraźnię i nieść swój przekaz pokoleniom.

Należy również podkreślić fakt, że badania antropologiczne prowadzone na tych terenach potwierdziły, że większość Tatarczyków[2] zamieszkującej Mszanę i okoliczne miejscowości to potomkowie dawnych Tatarów. Ze źródeł historycznych można się również dowiedzieć, o rozbiciu w X w. pierwszych plemion Gołęszyców przez Wielkomorawskiego księcia Świętopełka II.[3] Nie można jednak udowodnić, że pierwsi osadnicy pojawili się wówczas w dolinie rzeki Mszanki[4]. Z pewnością jednak pierwsze domostwa powstały wzdłuż jej brzegów.

W okresie piastowskim ziemia wodzisławska uczestniczyła w wydarzeniach śląskich i należy tu przede wszystkim wymienić najazd Tatarów na ziemie polskie. Było to jedno z najbardziej tragicznych wydarzeń w okresie rozbicia dzielnicowego. Hordy tatarskie pojawiające się na ziemiach polskich siały strach, spustoszenie i śmierć. „Zmieniały w popieliszcza każdą osadę, spuszczały stawy, by zabrać ryby, podeptały siew wiosenny – gdziekolwiek hufiec tatarski przyjechał, tam już żadna trawa nie porosła”.[5] Z tego okresu, który trwał zaledwie kilka miesięcy, wśród ludzi zachowało się wiele legend i przekazów, które w dużej mierze można odnieść do wydarzeń historycznych. Zgłębiając ich treść można dojść do wniosku, że są one świadectwem wielkiej tragedii i grozy jaką przeżywali wówczas mieszkańcy Śląska. Można się to odwołać do takich podań jak: Głowa Tatara na Zamku w Raciborzu, Cudowne ocalenie Raciborza, Śląscy górnicy w niewoli tatarskiej i wiele innych.[6]

Z wydarzeniami historycznymi wiąże się również legenda o powstaniu Mszany. Kiedy rycerstwo polskie zostało rozgromione pod Chmielnikiem, hordy tatarskie Bajdara i Kaidu przybyły na Śląsk, a jeden z zagonów tatarskich przeszedł przez Żory, Wodzisław i Pszów, przeprawiając się w rejonie Raciborza przez Odrę. Prawdopodobnie po bitwie pod Legnicą w 1241 r. część hord tatarskich podążających ku Bramie Morawskiej, przejeżdżała przez okolice Wodzisławia i  zniszczyła grodzisko wodzisławskie.[7]

Tak to właśnie rozpoczyna się legenda Mszany według, której w 1241 r. istniała już odsada nad rzeką Mszanką, która to wpisuje się w wydarzenia historyczne z tych czasów. Tatarzy podążając ku Bramie Morawskiej, chcąc uzupełnić zapasy żywności i powiększyć łupy zatrzymali się w okolicznych lasach. Natrafili na wznoszący się na wzgórzu warowny zamek, trudno dostępny ze względu na otaczające go bagna. Było to grodzisko wodzisławskie. Tatarzy otoczyli zamek i zaczęło się jego oblężenie. Rycerze i ludność dzielnie stawiali opór, jednak napór Tatarów był bardzo silny, przy czym posiadali oni lepszą broń i  stosowali nieznane sposoby walki. Sytuacja na zamku stawała się coraz bardziej tragiczna, bowiem zaczynało brakować broni i żywności.[8]

Wieść o oblężeniu grodziska rozniosła się po okolicznych osadach, a na ludność, która wiele słyszała o okrucieństwie i bezwzględności Tatarów, padł blady strach. Wydawało się, że nie ma ratunku dla oblężonego zamku. Z pomocą przybyli wtedy radlińscy chłopi, którzy obmyślili sprytny podstęp. Między zamkiem a obozowiskiem Tatarów rozciągały się rozległe bagna. Powszechnie było wiadomo, że Tatarzy świetni jeźdźcy, poruszali się wyłącznie na ogierach. Chłopi radlińscy czekali tylko na przychylny wiatr, wiejący w stronę zamku. Wtedy to ustawili w szyku bojowym swoje klacze, a wiatr niósł ich zapach wprost na tatrskie ogiery, które to zaczęły parskać i wierzgać, chcąc przedostać się na drugą stronę, gdzie rozpościerały się bagna. Tak to większość jeźdźców wraz ze swoimi ogierami potonęła w bagnach. Legenda głosi, że nieliczna garstka, która pozostała, uciekła i schroniła się w okolicznych lasach.
Wieść o uratowaniu zamku rozniosła się szerokim echem. Ludność odetchnęła z ulgą i wiwatowała. Cieszyli się także mieszkańcy osady mszańskiej, która wtedy nie miała jeszcze nazwy. Została wówczas odprawiona dziękczynna msza i od tego wydarzenia postanowiono wieś nazwać Mszana. Natomiast za herb przyjęto bijący dzwon, który zwoływał na dziękczynną mszę.

Legenda głosi także, że większość uratowanych Tatarów osiedliła się w lasach i zaroślach rzeki Mszanki. Domniema się, że powstał tam nawet mały meczet.[9] Nie trwało to jednak długo, bowiem Tatarzy szybko zasymilowali się. Przyjęli wiarę chrześcijańską, zaczęli się żenić z miejscowymi pannami i zaczęto ich nazywać Tatarczykami.

Tyle legenda, która przetrwała wieki bowiem ludzie przekazują ją sobie z pokolenia na pokolenie. Przytaczając legendę nie sposób pominąć faktu, że w Mszanie nazwisko Tatarczyk funkcjonuje współcześnie. Mimo upływu czasu i „wymieszania się” krwi rysy niektórych mieszkańców zdradzają tatarskie pochodzenie. Domniema się również, że może to być nie wynikiem osiedlenia się Tatarów i zakładania rodzin, ale wynikiem spustoszenia i gwałtów jakie dokonywały się podczas przemarszu hord tatarskich w historycznym 1241 r. Myślę, że wiele wyjaśnić by mogły jeszcze nie do końca zbadane wszystkie dawne dokumenty i źródła historyczne, ze szczególnym uwzględnieniem starych dokumentów kościelnych.





Góra Zamkowa czyli Grodzisko - to tu prawdopodobnie miało miejsce oblężenie Tatarów - historia czy legenda?

















Jak to z tatarką – poganką było?


Po przejściu tatarskich hord pola zamieniały się w zgliszcza. Większość wsi i miast została zrównana z ziemią, zwłaszcza w drodze powrotnej spod Legnicy. Wtedy to Tatarzy podążając w stronę Bramy Morawskiej,[10] robili dłuższe postoje w marszu, które czasem trwały nawet około dwóch tygodni. Okoliczne tereny były wtedy doszczętnie plądrowane. Tatarzy nie dość, że zbierali łupy, to jeszcze palili wszystko wokoło, a w płomieniach ginęły także zwierzęta. Ludzie byli brutalnie mordowani, a ocaleli tylko ci, którzy znaleźli schronienie w górach i lasach. Były to istne sądne dni, a ludność dopatrywała się w tym wszystkim kary bożej za grzechy.[11] Na takiej dewastacji tatarskiej ucierpiał gospodarczo cały kraj. Dopiero gdy w maju największe oddziały wkroczyły na Morawy, ludzie zaczęli wychodzić z ukrycia i odbudowywać domostwa. Powoli wracali do codzienności.
Po wielu tygodniach na ziemi spalonej przez Tatarów i stratowanej przez końskie kopyta, zaczęły rosnąć dziwne rośliny. Nigdy dotąd ludzie nie spotkali się z takim zielem i zaczęli je nazywać zielem tatarskim lub pogańskim. Jeszcze większe było zdziwienie gdy roślina podrosła i dojrzała. Okazało się bowiem, że owoce są jadalne. W taki to sposób na nasze stoły trafiła kasza jaglana nazywana przez ludność tatarką – poganką. Współcześnie nazwa nieco zapomniana jednak sama kasza coraz bardziej doceniana, ze względu na walory odżywcze i zdrowotne. Warto więc przytoczyć legendę według, której tak to właśnie kasza trafiła na nasze stoły, a jej pierwotna nazwa to tatarka – poganka lub pogańskie krupy.


Z dzieciństwa pamiętam kaszę okraszaną chudym wędzonym w wędzarniku boczkiem i cebulką. Do tego maślanka lub kefir. Ja w kuchni kaszę traktuję jako bazę do wielu obiadowych dań. Dodaję do niej różne warzywa, czasem usmażoną szynkę parmeńską i mnóstwo różnorodnych ziół.


Tatarka – poganka z cebulką i boczkiem

Składniki:
  • szklanka kaszy
  • 2-3 cebule
  • 2-3 plasterki chudego boczku
  • 2-3 plastry szynki parmeńskiej
  • łyżeczka oliwy lub smalcu
  • sól i pieprz



Jak to zrobić?

- ugotuj kaszę do miękkości w lekko osolonym wrzątki – około 10 min.
- posiekaj cebulę, boczek i szynkę, zeszklij wszystko na oliwie
- wymieszaj z kaszą,  dopraw solą i pieprzem

Moja rada:

- jeden plaster szynki parmeńskiej obsmażam w całości













Po dobrym jedzeniu trochę relaksu i zabawy...:)






opublikowano:http://przepis-na-kobiete.pl/artykuly/1011/tatarka-poganka-groats






[1] Z. Boras, Książeta Piastowscy Śląska, Wyd. Śląsk, Katowice 1974, s. 97
[2] Nazwisko Tatarczyk jest dość popularne w Mszanie i okolicznych miejscowościach. Są tutaj nawet całe klany rodzinne
[3] Ziemia rybnicko-wodzisławska, J. Ligęza red., Katowice 1970, s. 139,
[4] Mszanka to rzeka, która przepływa przez wieś Mszana
[5] „Ziemia Śląska”, 13.03.1927, Klęska Tatarów pod Wodzisławiem 1241, s.21
[6] W. Korzeniowska, Gawędy z przeszłości Górnego Śląska, Opole 1990, s. 50
[7] Ziemia rybnicko-wodzisławska …,s. 139-140
[8] W. Korzeniowska, Gawędy
[9] „Polska Zachodnia”, nr 74, 15.03. 1936, Mszana – kolonia tatarskich potomków, s.6
[10] T. Menteuffel, Historia Powszechna . Średniowiecze, PWN 1978, s. 315
[11] Szkice z dziejów Śląska, E. Maleczyńska red., Książka i Wiedza, Warszawa 1975, s. 137

poniedziałek, 26 maja 2014

Dla Ciebie mamo - For you, Mom










        To opowiadanie powstało na kanwie opowieści kilku kobiet - mam. Dedykuję je Wszystkim mamom w dniu ich Święta




To ja - mama


Ile razy patrzę jak się uśmiecha, płacze, bawi, śpi… powtarzam – Boże dziękuję Ci za niego, dziękuję Ci za to dziecko.
Piotruś jest moim trzecim dzieckiem. Ja nie stałam się kurą domową stojącą tylko przy garach, pieluchach i pralce. Jestem szczęśliwą kobietą realizującą swoje marzenia, pasje i ambicje zawodowe. Zanim doszłam do swojej szczęśliwej kobiecości przeszłam przez prawdziwy ogień dojrzałości życiowej.

Ja, rozpieszczona jedynaczka, najbardziej niesamodzielne dziecko na tym globie. Delikatna, wrażliwa i krucha, mdlejąca nawet przy rutynowym szczepieniu. Aż strach pomyśleć, że takie stworzenie może kiedyś urodzić dziecko, a co dopiero dzieci. Kiedy podrosłam babcia już zaczynała wznosić modły za moje macierzyństwo. Tak naprawdę rokowania moich najbliższych były bliskie zeru, no chyba, że przytyję zacznę wyglądać jak kobieta i do tego zdarzy się cud. Gdyby nie ambicje i mój upór studia pozostałyby w sferze marzeń. Niemożliwe przecież abym mogła sobie poradzić w obcym mieście,  bez rodziców i babci. Jednak z drugiej strony ambicje rodziców wzięły górę, bo przecież jako panienka z dobrego domu, jedynaczka, powinnam skończyć studia.

Studia to był jeden z przyjemniejszych etapów w moim życiu. Z każdym dniem i rokiem dojrzewałam do samodzielności i odpowiedzialności życiowej. Kiedy zakochana po uszy, przedstawiłam rodzicom tego wybranego, zyskałam mniej niż zero akceptacji. Może przystojny i choć na ostatnim roku studiów, to jednak nie ten poziom, status społeczny i majątkowy. A w ogóle jak ja sama mogę wybierać przyszłego męża. Oni przecież od kilku lat mieli listę potencjalnych, możliwych do zaakceptowania kandydatów.
Wbrew rodzinie odbył się nasz ślub. Po dwóch latach przyszło na świat nasze upragnione dziecko. Śliczna dziewczynka, którą nazwaliśmy Karolina. Choć obydwoje mieliśmy pracę, to z naszych marnych pensji trudno było związać  koniec z końcem. Najważniejsze, że naszym małym wynajętym mieszkaniu miłość trwała nadal,  a nawet była mocniejsza i bardziej dojrzała. Miałam wzloty i upadki jednak i tak świetnie sobie radziłam. Nigdy nie myślałam, że takie małe stworzenie kosztuje tyle wysiłku. Nie przypuszczałam, że można tak kochać i mieć dość, być tak słabym, a jednocześnie tak silnym. Mąż zawsze mnie wspierał. Byliśmy jak naczynia połączone, jedno uzupełniało drugie. Chciałam się dobrze nauczyć swojej nowej roli i postanowiłam wziąć urlop wychowawczy.

Wiosną jak grom z jasnego nieba przyszła wiadomość o poborze męża do wojska. Wprawdzie na rok, ale dla nas to i tak były całe wieki. Czułam się fatalnie, byłam rozdrażniona i w okropnym stanie co tłumaczyłam tą właśnie wiadomością. Kiedy do tego wszystkiego doszły wymioty, kupiłam test ciążowy, który pokazał, że jestem w ciąży. Przypuszczenia potwierdził ginekolog. Świat się dla mnie zawalił. Wszystkie plany, marzenia prysły jak mydlana bańka. W głowie miałam tylko jedno – Nie stać nas na drugie dziecko, przynajmniej nie teraz. Mąż mnie przekonywał, prosił o przemyślenie decyzji, obiecywał pomoc. Zapłakana, długo w nocy patrzyłam na Karolinę. Myślałam jak można tak bardzo kochać to w łóżeczku i jednocześnie nienawidzić to co jest we mnie. Moja mała córeczka oddychała równo, miarowo, a we mnie powoli coś pękało. Postanowiłam urodzić.

Ciążę znosiłam fatalnie. W tym wszystkim kształtowałam siebie na nowo. Swoją osobowość, podejście do życia, hierarchię wartości. Nawet te przepłakane, samotne noce, kiedy mąż był w wojsku, wspominam jako potrzebną szkołę życia.
.Kiedy urodził się Tomek, śliczny chłopczyk, znalazło się dla niego miejsce nie tylko w naszym małym mieszkaniu, ale przede wszystkim w naszych sercach. Mój urlop wychowawczy został przedłużony o kolejny rok. Uczyłam się życia każdego dnia, uczyłam się pięknej i trudnej miłości. Ona sprawiała, że byłam szczęśliwa, że się śmiałam, płakałam, dawałam radę… Ona ciągle mnie budowała, kształtowała oraz nadawała sens każdej przeżytej chwili. Choć byłam przepracowana, zabiegana, zawsze znajdowałam czas na książkę, i moje kochane hobby – malarstwo. Dbałam  nie tylko o swoje wnętrze, ale i o siebie. Kiedyś chłopcy z mojej klasy dedykowali mi piosenkę – Najpiękniejsza w klasie. Obróciłam to w żart przy całej zazdrości koleżanek. Teraz słowa mojego męża – Dziewczyno, jak ty to robisz, ze jesteś coraz piękniejsza? – dodawały mi skrzydeł.

Po wizycie u ginekologa zdecydowałam się na środki antykoncepcyjne. Chociaż fachowo dobrane, znosiłam fatalnie. Bóle głowy, zawroty, wymioty, kołatanie serca… Żyłam jak w złym śnie. Lekarz zalecił zmianę i tak było kilkakrotnie. Czułam się jak królik doświadczalny. Po kolejnej wizycie usłyszałam, że jestem w ciąży, ale jest to początek i z usunięciem nie będzie żadnych problemów. To już nie był płacz ani szloch, to był padół łez. Nienawidziłam siebie, a jeszcze bardziej dziecka. Powiedziałam dość, ono nie może się urodzić. Ja też mam prawo do życia, pracy i realizacji własnego ja. Mąż choć milczał patrzył bardzo wymownie. Tłumaczyłam siebie i tłumaczyłam sobie, że brałam środki antykoncepcyjne, byłam przeziębiona, brałam lekarstwa i to dziecko może urodzić się niepełnosprawne. Szlochając nad łóżeczkiem Karoliny i Tomka tłumaczyłam sobie, że to właśnie im powinnam zapewnić szczęśliwe dzieciństwo, szczęśliwy i bezpieczny dom. Poszukałam jeszcze mnóstwo innych argumentów. Uspokoiłam sumienie. Umówiłam się na zabieg.
Nadeszła środa. Mąż odwoził mnie do gabinetu. Siedzieliśmy w samochodzie, a między nami była ściana milczenia. Nawet nasze oczy nie chciały się spotkać. Nie wiem jak znalazłam się u lekarza. Pamiętam tylko jego słowa – Proszę się rozebrać. Weszłam za parawan, a przed oczami zaczął mi się przesuwać kolorowy film. Zobaczyłam mojego kochanego Małego Księcia i różę i lisa… Usłyszałam słowa – Musisz być odpowiedzialny za swoją różę… Widziałam Karolinę i Tomka i duże bukiety róż, które dostawałam od męża i tę jedną czerwoną, którą przyniósł mi pierwszy raz i powiedział – Będziesz moją różą, z tobą chcę przejść przez życie, w radości i w smutku, w złych i dobrych chwilach, na zawsze, ufam ci… Potem zobaczyłam siebie w szkolnej ławce, a w uszach zadźwięczały mi słowa – Tyle wiemy o sobie na ile nas sprawdzono…
Z gabinetu wybiegłam jak szalona. Mąż siedział w samochodzie,  a z oczu płynęły mu łzy. Gdy mnie zobaczył, złapał mnie w ramiona i wyszeptał – Ufałem ci, w radości i smutku, w złych i dobrych chwilach… z wami chcę przejść przez życie, damy radę… Kocham Cię.
W październiku urodził się Piotruś. Zdrowy śliczny chłopczyk. Długo karmiłam go piersią, najdłużej z trójki naszych dzieci. Piotruś był wyjątkowo spokojnym dzieckiem. Zawsze kiedy patrzył na mnie swoimi dużymi ciemnymi oczkami miałam wrażenie, że mówił – Dziękuję, że żyję…
Mój urlop wychowawczy został przedłużony. Znów były chwile radości i smutku, czasem okruch szczęścia, który stawiał mnie na nogi, dawał wiarę i siłę. Było biednie ale wspaniale, mieliśmy siebie. Nigdy bym nie pomyślała, że ja rozpieszczona jedynaczka jestem zdolna do takiej trudnej lecz jednocześnie pięknej i odpowiedzialnej miłości. Zawdzięczam to jednak nie tylko sobie. To w dużej mierze zasługa mojego męża, Karoliny, Tomka i Piotrusia, którego czasem w myślach nazywam moim małym księciem.

Kiedy Karolina skończyła sześć lat poszła do zerówki, Tomek i Piotruś do przedszkola, a ja do pracy. Wcale nie żałuję tych lat spędzonych z dziećmi. Dzisiaj już wiem, że żadna chwila poświęcona dziecku nie jest chwilą straconą. Często to powtarzam młodym kobietom.

Na Dzień Matki klasa Piotrusia zorganizowała przyjęcie dla mam. Dzieci przedstawiły piękny wzruszający program, a na koniec zaśpiewały piosenkę:

To ty mamo, maja żywo kołysko
Byłaś bliżej niż blisko
Gdy serdeczne stukanie
Twoje ciche śpiewnie
Było pierwszym kochaniem…


Nie byłam jedyną płaczącą matką. Potem mój syn podszedł do mnie z papierowym czerwonym sercem i do ucha wyszeptał – To dla ciebie. Bardzo cię kocham mamusiu…

Moje troje dzieci kocham jednakowo. Są całym moim światem, poza którym dostrzegam jeszcze wiele innych rzeczy i możliwości. Kiedy zasypiają szepczę nad ich łóżeczkami – Kocham was, kocham was nad życie. Nad łóżeczkiem Piotrusia często dodaję – Boże dziękuję Ci za niego, dziękuję Ci za to dziecko…



Mam taką specjalną skrzynkę z napisem Moje najdroższe skarby. To z niej wyciągnęłam kilka, już bardzo starych laurek od moich dzieci. Zawsze wzruszają...



















Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie jest prosto być mamą, jednak warto, to wszystkie skarby tego świata.


Życzę Wam miłego dnia, radości i wzruszeń.