II.
Dwudziestolecie międzywojenne
- Ślub – pierwsza
podróż – debiut literacki
Każdy z nas staje czasem na zakręcie życiowej drogi, pytając
samego siebie co dalej począć? Tak też było z Arkadym Fiedlerem. Wraz z matką
mieszkał dalej w Poznaniu przy ulicy długiej 11. I wojna światowa pokrzyżowała
mu całkowicie życiowe plany i marzenia. Mając prawie dwadzieścia pięć lat,
zastanawiał się czy nie podjąć dalszej edukacji na uniwersytecie. Najpierw
jednak należało jednak ratować zakład fotochemigraficzny, który na skutek wojny
popadł w całkowitą ruinę. Był jednak czymś bardzo ważnym – spuścizną po ojcu.
Arkady czuł jego obecność na każdym kroku i każdy przedmiot przypominał mu ojca
– przyjaciela. Rzucił się więc do pracy z niepojętym zapałem i energią.
W 1919 r. wrócił do Poznania, jako kapitan wojsk polskich,
jego serdeczny przyjaciel, Mieczek Rudzki, który jeszcze przed wojną w wielkiej
tajemnicy zaręczył się z Marią z domu Ritterów[1]. Przyjaciel wprowadza
Arkadego do domu Ritterów przedstawiając go swojej przyszłej rodzinie. Tam
Arkady poznaje młodszą siostrę Marii, dwudziestoletnią Janinę. W tej ślicznej
dziewczynie Arkady zakochuje się bez pamięci i wkrótce oświadcza się. Na
Gwiazdkę w 1919 r. dochodzi do zaręczyn, a latem 1920 r. jest już statecznym i
zakochanym mężem Janiny Ritterówny. Młodzi małżonkowie mieszkają wraz z matką,
na ulicy Długiej 11. Arkady jeszcze z większym zapałem rzuca się do pracy.
Właściwie jest to praca – nauka od podstaw, bowiem młody adept niewielkie miał
doświadczenie w chemigrafii. Arkana rzemiosła życzliwie odsłaniają mu dwaj byli
pomocnicy ojca, Leon Primke i Antoni Gonia[2].Pracy było co niemiara,
bowiem był to jedyny tego typu zakład na całą Wielkopolskę i Pomorze. Po kliku
miesiącach ciężkiej harówki, w oparach szkodliwych chemikaliów, dają się we
znaki pierwsze kłopoty ze zdrowiem. Bardzo pomogli Arkademu znajomi lekarze oraz długie codzienne
spacery. Wkrótce też wiać efekty sumiennej i ciężkiej pracy, bowiem zakład nie
tylko wraca do normy, ale zaczyna przynosić spore zyski.
Arkady postanawia uzupełnić swoje wykształcenie w związku z
czym w marcu 1922 r. wyjeżdża do Lipska na Akademię Sztuk Graficznych[3]. Podróż pociągiem szybko
mija, bowiem jak zaczarowany, jednym tchem czyta książkę podarowaną mu przez
przyjaciela Zenka Kosidowskiego. Była to Noa Noa, Paula Gauguina[4],
pamiętnik francuskiego malarza opowiadający o pobycie na czarodziejskiej
wyspie Tahiti. Tam właśnie czterdziestotrzyletni malarz znalazł prawdziwy raj
do realizacji swych artystycznych marzeń. Fiedlera zachwyciły nie tylko
pamiętniki Gauguina, ale także jego impresjonistyczne malarstwo, z którym
zetknął się będąc studentem w Krakowie.
Arkady swój pobyt w Lipsku wspomina nader sympatycznie. Cenił
sobie nie tylko zdobyte tam umiejętności, które były mu bardzo potrzebne do
prowadzenia zakładu na wysokim poziomie, ale także ludzi z których wówczas poznał.
Umiał docenić wysoką wiedzę profesorów i asystentów, którzy darzyli go wielka
sympatią. Zaprzyjaźnił się córką toruńskiego wojewody, a ówczesną studentką na
wydziale graficznym, Janiną Brejską[5]. Choć postronni
podejrzewali coś więcej i nawet plotkowali na ten temat, była to najprawdziwsza
przyjaźń.
Podczas pobytu w Lipsku Arkady zakupił nowy sprzęt do swojego
zakładu: nowoczesny aparat reprodukcyjny z bardzo silnym obiektywem
fotograficznym, oraz rastry - siatkówki
do klisz trójbarwnych. W 1922 r. Arkady zdaje egzamin magisterski z
chemigrafii, a rok później znów przyjeżdża do Lipska żeby poduczyć się
drukarstwa. Wracając d Poznania dokonuje zakupu małej drukarenki. To wszystko
sprawia, że jego zakład zdobywa coraz większą renomę, co wiąże się z coraz
większymi zleceniami od liczących się instytucji. Choć Arkady jest dumny z tych
osiągnięć, to jednak głównie robił to z pietyzmu do ojca. On w dalszym ciągu
pozostaje marzycielem tęskniącym za przyrodą, słońcem, tajemniczą przygodą.
Tęsknota była tak silna, że Arkady zleca zbudować lekką łódź
i w połowie lipca 1923 r. wraz z przyjaciółmi i żoną wyrusza na wyprawę. Jadą
pociągiem do Sieradza, skąd płyną Wartą do Poznania. Wyprawa z prądem rzeki
trwa prawie trzy tygodnie i obfituje w mnóstwo niezapomnianych wrażeń. Dla
Fiedlerów jest szczególna, bowiem w kwietniu następnego roku przychodzi na
świat ich córeczka Basia.
Arkady jest w dalszym ciągu pod wpływem „warciańskiej”
wyprawy. Jesienią 1923 r. pisze list do nieznanego kierownika stacji kolejowej
Canadian National Railways w Prince George nad rzeką Fraser w Kolumbii
Brytyjskiej[6],
z pytaniem o bliższe szczegóły wyprawy w te strony. Gdy nadchodzi odpowiedź od
nieznanego człowieka wszystko traktowane jest jeszcze z przymrużeniem oka,
jednak już gdzieś tam głęboko w duszy pozostawia ślad. Duży wpływ na snucie
podróżniczych marzeń mają czytane przez niego książki, głównie przyrodnicze i
przygodowe. Do znaczących należała napisana przez uczestnika wyprawy, szalonego
majora Powella, o Wielkim Kanionie rzeki Colorado w Stanach Zjednoczonych[7].
Kiedy przychodzi na świat Basia, młody ojciec poleca zbudować
drugą, nieco mniejszą łódź, którą nazywa imieniem córki. W lipcu 1924 r. Arkady
inicjuje kolejną wyprawę na wschód Polski, od Sambora aż po Zaleszczyki[8]. Wyrusza z grupą
wypróbowanych przyjaciół: Jankiem Wronieckim, Czesławem Rochowiczem, medykami
Lechem Tylgnerem oraz Alfonsem Mierzejewskim oraz Henrykiem Zglińskim. Arkady
napisze później: „Wycieczka ta spełniła niewątpliwie ważne dla mnie zadanie.
Jeśli doniosłe rzeczy w życiu ludzkim podlegały żelaznym prawom rozwoju, to ten
mój Dniestr był jakimś kamieniem milowym, jakąś stacją przejściową, niezbędnym
ogniwem dla spraw, które nadejść miały w przyszłości. Przeznaczenie okropnie
powoli dojrzewało we mnie, ale dojrzewało”[9]
Była to kolejna wyprawa obfitująca w szereg radosnych uniesień i niezapomnianych
przeżyć tak silnych, że Arkady po powrocie do Poznania chwyta za pióro i w
wolnych chwilach spisuje swoje wrażenia. Pisane fragmenty czyta wieczorami
swoim kolegom, którzy raz go chwalili, raz pouczali lub wytykali błędy, czasem
poklepywali po plecach.. prawdziwe zaskoczenie przyszło wtedy, gdy Arkady
zapowiedział, ze zamierza wydrukować swoje wakacyjne relacje. „ Koledzy z
wycieczki w dół Dniestru osłupieli (…). To nie mieściło się nagle w wizerunku
statecznego chemigrafa, który dawno przekroczył trzydziestkę i ma na karku żonę
oraz małe dziecko. Bawić się w młodzika, wiatrem i poezja podszytego? Debiutować
jako gryzipiórek, urzeczony rzeką, tajemniczą, egzotyczną, akermańską?!”[10] Do mającej się ukazać
książki jego przyjaciel Janek Wroniecki wykonał barwne ilustracje. Arkady
zasięgnął także krytycznej opinii profesora geografii Uniwersytetu
Poznańskiego, Stanisława Pawłowskiego, otrzymując następującą odpowiedź:
„Winszuję; poezja zaślubiona geografii. Nie wahać się!”[11]
Przyszły pisarz nabywa więc komplet czcionek i drukuje
książkę w swojej drukarni. Jest to relacja wrażeń z kajakowej wycieczki, które
były tak silne, że Arkady musiał je opisać. Zdając sobie sprawę ze swoich niedociągnięć
pisarskich stwierdził: „wszystko co mniej więcej chciałem wygaworzyć, znalazło
swój wyraz w książce”.[12] Jakże ciekawe i
zaskakujące jest porównanie rzeki do człowieka: „Rzeka – to przeważnie
przyjaciel, czasem wróg, rzadko kiedy ktoś obojętny. To zawsze ruch, postęp, i
siła. To jasno sformułowany cel, o dokładnie wytkniętych granicach brzegów, to
głębia, którą zbadać można, to w każdym objawie uosobienie prawa, skutku i
przyczyny. To czasem fanatyk, bijący o skałę, czasem zachłanny wojownik, zabierający
brzeg, czasem choleryk wodospadów, starzec w głębokich zatokach, upokorzony
słabeusz w brodach lub znienawidzony gwałciciel w czasie powodzi”.[13]
Wydana w 1926 r. książka Przez wiry i porohy Dniestru,
przeszła bez większego echa. Potraktowano ją jako reporterską relację
przyrodnika – amatora. W doborowym gronie ówczesnych reporterów, gdzie prym
wiedli Aleksander Janta – Połczyński, Mieczysław Lepecki, Jerzy Giżycki,
Melchior Wańkowicz trzeba było czegoś niezwykłego, żeby przebić się i
zaistnieć. Czytając tę książkę można jednak dostrzec Pierwsze charakterystyczne
cechy twórczości pisarza zauroczonego pięknem przyrody, szukającego jedności i
związku z nią. Ten entuzjazm i optymizm udzielał się także czytelnikowi. Wydana
książka duże znaczenie miała dla samego
autora, który pisał: „Zarówno dniestrowa wyprawa, jak książka z niej powstała,
były koniecznym krokiem w moim życiu, jakimś przęsłem mostu, jakimś sprzęgłem”.[14]
Po tym literackim debiucie życie znów toczy się normalnym
torem. Arkady bez wytchnienie pracuje w zakładzie. Wieczorami, gdy przychodzą
przyjaciele, często wpada w roboczym ubraniu, żeby coś zjeść lub zamienić parę
słów. W natłoku pracy zawsze znajduje jednak czas na przeczytanie czegoś
ciekawego, głównie związanego z przyrodą lub przygodą. Kolejną niezapomnianą
dla Arkadego książką jest Parana, ornitologa – Tadeusza
Chrostowskiego, który spisał swoje przeżycia przebywając w Brazylii jako
zbieracz ptaków dla polskiego muzeum. Arkady wracał do tej niewielkiej
książeczki wielokrotnie, a przed oczyma stawały mu rogalińskie dęby i marzenia
o gorącej puszczy. Marzenia z czasem zaczęły przeradzać się w ogromną tęsknotę, tak silną, że z czasem
stanie się ona rzeczywistością.
Arkady zdawał sobie sprawę, że do realizacji jego marzeń
potrzebne SA ogromne środki finansowe. Gromadził je całymi latami, pracując
ciężko w swoim zakładzie. Założył sobie na ten cel specjalny fundusz, którzy
jak twierdził potęgował jego marzenia. Wszystko to wówczas było wielką
tajemnicą.
W styczniu 1927 r. umiera jego matka, o której Arkady
napisał: „Zawsze pełna poświęcenia, życiowej mądrości, serdecznej, wielkiej
dobroci, promieniującej na wszystkich
wokoło”.[15]
Matkę żegnał z wielkim bólem. Jeszcze bardziej ożywają wspomnienia o ojcu i
marzenia jakie mu kiedyś wpoił. Postanowienie
odbycia podróży jeszcze bardziej się nasila.
- Pierwsze wyprawy w
tropiki i dalsza twórczość literacka
Zagraniczne podróże rozpoczął w 1927 r. wyprawą do Norwegii.
Jest to prawie dwutygodniowy pobyt spędzony na polowaniu na niedźwiedzia i
łosia. Chociaż wokoło rozciągały się piękne widoki północnych lasów to Arkady
wraca z tej wyprawy z niedosytem. Nie znalazł bowiem w nordyckim krajobrazie i
klimacie tego, czego szukał i za czym tęsknił.. On wymarzył sobie słońce,
tropikalne lasy, puszczę. Chociaż uzbierał już niezłą sumkę, to jednak było to
wciąż za mało na realizację marzeń.
Niebywała okazja do szybkiego zarobku trafiła się kiedy Jan
Jachowski w swojej uniwersyteckiej księgarni wydawał ilustrowaną Botanikę profesora Kudelki.[16] Arkady podjął się wówczas
wykonania 28 barwnych plansz, które ukończył w ciągu kilku miesięcy.. Pracował
wówczas ponad dwanaście godzin na dobę, jednak to pozwoliło mu zarobić w
krótkim czasie prawdziwą fortunę. Było to przepustką do realizacji jego marzeń,
bowiem posiadał fundusze. Wbrew pozorom nie było to jednak wcale takie proste.
Chociaż Arkady swoim przyjaciołom często wspominał o swoich
zamiarach, ci jednak nie traktowali go poważnie, uważając że to zwykłe mrzonki. Gdy jednak Arkady zaczyna
prawdziwe przygotowania do wyprawy do Brazylii, koledzy nie tylko są przeciwni
ale jeszcze podburzają jego żonę. Przyszły wielki podróżnik – literat ma
przeciwko sobie wszystkich, żonę, przyjaciół, kolegów i całe otoczenie. Jego
przyjaciel Janek Wroniecki[17] odbywa z ni długą rozmowę
w cztery oczy, próbując mu wybić z głowy niedorzeczne zamiary: „ …to mrzonka,
to szaleństwo tracić pieniądze na niedorzeczny kaprys. (…) A obowiązki wobec
Janki i małej Basi, to nic? (…) Zamiast myśleć o kupieniu willi na Sołaczu, to
w głowie ci jakieś fanaberie, jakieś szusy”.[18]
Na nic się zdało zapewnienie Arkadego, że rodzina podczas
jego nieobecności zostanie zabezpieczona finansowo i z pewnością nie ucierpi z
tego powodu. To nie mieściło się w żadnych powszechnie przyjętych kanonach,
żeby wykształcony chemigraf, poważny mąż i ojciec mógł tak postąpić. Arkady
jednak zawziął się , robił to nie dla siebie, lecz przede wszystkim dla ojca
oraz w imię marzeń, które teraz miały szansę realizacji.
Już w tym czasie utrzymywał bliski kontakt z doktorem
Rakowskim i profesorem Niezabitowskim, pracującymi w Muzeum Przyrodniczym.[19] Często ich odwiedzając,
zdobywał potrzebną wiedzę przyrodniczą oraz uczył się preparowania ssaków,
gadów i ptaków. Celem jego wyprawy miało być zbieranie okazów fauny dla Muzeum
Przyrodniczego w Poznaniu.[20] Arkady mając na koncie
sumę prawie trzech i pół tysiąca dolarów postanowił zabrać na swój koszt
jednego towarzysza podróży znającego się na preparowaniu gadów. Profesor
Niezabitowski polecił mu młodego leśnik, Antoniego Wiśniewskiego, który okazał
się nie tylko świetnym kompanem ale również doskonałym przyrodnikiem –
badaczem. Aby dostać bezpłatny bilet na statek z Europy do Brazylii Arkady
musiał użyć wpływów znanego działacza emigracyjnego, Michała Pankiewicza.
Dopiero po jego interwencji i zapewnieniach o celach wyprawy, dyrektor linii
obsługujących kraje zamorskie zgodziła się na darmowy bilet.
W listopadzie 1928 r. Arkady wypływa z Hawru do południowej
Brazylii. Jego kompan Antonii Wiśniewski w tym czasie wypływa z Marsylii do Rio
de Janeiro.[21]
Pobyt w Brazylii trwał prawie dziewięć miesięcy i można go było podzielić na
trzy etapy: „Podzwrotnikową puszczę nad rzeką Ivai w głębi Parany, następnie
bujny las nadmorski pod Morretes oraz stepy Pirakquara między Kurytybą a Serra
Mar.”[22]
Podroż Arkadego była ziszczeniem wszystkich marzeń, jednak to
co zobaczył na własne oczy zaostrzyło tylko apetyt i pobudziło fantazję. W
jednym z wywiadów powie: „ Podróż była udana, zobaczyłem wiele, nauczyłem się
jeszcze więcej i przywiozłem dla muzeum przyrodniczego w Poznaniu bogate
zbiory. A nad brzegami olbrzymiej rzeki w sercu pierwotnej puszczy doznałem tak
silnych wrażeń Wzrokowych i głębokich wzruszeń duszy, że nie mogłem się oprzeć
sile, która zmuszała mnie do pisania. Tak stałem się podróżnikiem i pisarzem.”[23] Rzeczywiście Arkady
wyruszając na wyprawę wcale nie zamierzał utrwalać wrażeń na piśmie. Stało się
jednak inaczej, po powrocie do kraju pisze dwie niewielkie książki, Bichos, moi brazylijscy przyjaciele, opowiadającą o zwierzętach oraz drugą, Wśród Indian Koroadów,[24]gdzie
opisuje swe przygody nad rzeką Marequinhą i na Ivai. Arkady znów wydaje je
własnymi siłami w swojej drukarni. Choć książki były wydane bardzo starannie,
posiadały piękne barwne ilustracje i napawały dumą ich autora, to jednak nie
sprzedawały się najlepiej. Arkady nie upadał jednak na duchu, choć miał ku temu
jeszcze inne powody. Zona podczas jego nieobecności zaniedbała zakład. Wydała
nie tylko wszystkie oszczędności, ale jeszcze narobiła długów, wobec czego
większość sprzętów w mieszkaniu Fiedlerów była zajęta przez komornika. Kiedy
doszło do awantury, Janka odeszła zabierając ze sobą Basię. Na nic się nie
zdały przeprosiny i prośby o powrót. Jego małżeństwo rozpadło się bezpowrotnie.
Przyszło kolejne nieszczęście bowiem na
zapalenie opon mózgowych zachorowała ich córeczka Basia. Niestety Basi nie
udało się uratować. Arkady przeżył to bardzo boleśnie, bowiem córka była jego
szczęściem i kochał ją z całego serca.
Z dawnego życia nie zostało nic. Nawet większość dawnych
kolegów nie mogąc mu wybaczyć szalonej podróży odwróciła się od niego. Wśród
nielicznych pozostał Kazimierz
Śmigielski, Janek Wroniecki, profesor Niezabitowski oraz doktor Rakowski. Ci
ostatni byli zachwyceni jego zbiorami. A było to „ ok. 1500 ptaków, ssaków i
gadów i ok. 10 000 owadów, głównie motyli.”[25] Okazami tymi zostało
obdarowane nie tylko muzeum w Poznaniu ale także ogród zoologiczny, a nawet
poznańska Palmiarnia, która otrzymała także ponad dwadzieścia sztuk storczyków.
Arkady aby ratować zadłużony zakład musiał zwolnić
pracowników, a większość obowiązków przejąć na siebie. Znów zaczęła się ogromna
harówka, po kilkanaście godzin dziennie. Bakcyl podróży został jednak
połknięty, więc mimo tych wszystkich niepowodzeń jego myśli wybiegają daleko do
ciepłych krajów. Do tego były jednak potrzebne nowe i to wcale nie małe
fundusze.
Oprócz pracy Arkady zawiera również nowe przyjaźnie. Są to
przede wszystkim ludzie należący do śmietanki kulturalnej Poznania. Zawiera
również znajomość z bardzo młodą i bardzo ładną dziewczyną, z którą wiąże się
na dłuższy czas. Aleksandra, nazywana przez niego Andrą, „była tak kształtna i
dorodna, brązowe jej ciało tak doskonałe, że swą urodą w kozi róg mogła
zapędzić i Olimpię Cezane’a i Maję Goyi.”[26] Ta miłość i przyjaźń
przetrwała przez długie lata.
Myśli o kolejnej podróży stały się wręcz manią prześladowczą,
jednak przeszkodą ciągle były fundusze. Chociaż zakład już wyszedł na prostą i
nie był zadłużony, to dochody były ciągle za małe aby odbyć kolejną podróż.
Arkady postanawia sprzedać małe urządzenie drukarskie, za które dostaje prawie
5 000 zł. Te pieniądze i część oszczędności pozwalają mu na kolejną
podróż. Podczas jego nieobecności zakładem zajmują się dwie kobiety, Andra pracująca w dziale
fotografii reprodukcyjnej oraz wykwalifikowana sekretarka Elżbieta, prowadząca
sprawy księgowe.
Jesienią 1933 r. (po czterech latach przerwy) Arkady wyrusza
nad Amazonkę.[27]
Tym razem zamierza przywieźć nie tylko zbiory dla Państwowego Muzeum
Zoologicznego w Warszawie ale i żywe zwierzęta dla ogrodu zoologicznego w
Poznaniu. Marzy mu się także kolejna książka. Podróż była snem i piękną
wymarzoną bajką. Arkady chłonąć całe piękno tropików pisał i przesyłał kolejne
felietony do Polski. Pierwsze do :dziennika Poznańskiego”, a nawet do „Gazety
Polskiej”.[28]
Było to pismo nie tylko poczytne ale „obsadzone”
wówczas głośnymi nazwiskami. Fiedler przesyłając felieton nie liczył na
odpowiedź. Wkrótce jednak otrzymał list z propozycją pisania dalszych
felietonów, za które na początku dostawał 50 zł, a po jakimś czasie już 300 zł.[29] Przesyłane z podróży artykuły
zyskują szaloną poczytność. Natomiast Fiedler po rocznej nieobecności wraca w
glorii nie tylko jako podróżnik – przyrodnik, ale uznany felietonista.
- Ryby śpiewają w
Ukajali i Kanada pachnąca żywicą
Wykorzystując obserwacje z podróży, a w dużej mierze i
materiały zawarte w publikowanych felietonach Arkady Fiedler już w kraju pisze
książkę Ryby śpiewają w Ukajali[30],
która jest wielkim sukcesem pisarza i umacnia jego pozycję w literaturze polskiej.
Autor dał się poznać jako doskonały przyrodnik – obserwator, a także jako świetny
reportażysta. Prowadzi czytelnika brzegami amazonki od źródeł aż do ujścia,
ukazując przy tym całe piękno nieucywilizowanej przyrody. Pokazuje życie i
zwyczaje Indian i Metysów, sięga do przeszłości tych ziem, a nawet opisuje
dzieje polskiego osadnictwa. Ryby śpiewają w Ukajali zjednały autorowi
krytyków i zachwyciły czytelników. Książka uzyskała w 1936 r. nagrodę literacką
miasta Poznania oraz Srebrny Wawrzyn Akademii Literatury.[31]
Pisarz odkrył przed czytelnikiem inny malowniczy świat i
zaprosił go do wspólnej wędrówki na długie lata. Oto jak pisał w swojej
książce: „A jednak przybysz, choćby nie wiem jak oczytany, stanąwszy twarzą w
twarz wobec gorącej rzeczywistości, przeżywał zdumienie i przyjemny wstrząs,
jak ktoś odkrywający nowe, a ważne dla siebie rzeczy. Trzeba było doznać tego
na własnej skórze, własnymi żywymi zmysłami osiągnąć, by dopiero się przekonać,
ile siły wzruszenia tkwiło w owych faktach, tak już, zdawałoby się powszechnie
znanych i oklepanych (…). Wiele odkryto dotychczas na świcie, natomiast w
puszczy amazońskiej był wciąż jeszcze do odkrycia wielki świat (…). Tego nie
pisano w licznych książkach, że przyroda nad Amazonką narzuci przybyszowi z
urzekającą brutalnością konieczność otworzenia nowej księgi, nieoczekiwanej,
swej własnej, najbardziej osobistej i intymnej. Kimkolwiek przybysz będzie, nad
Amazonką Muso przeżyć swą wielką Własną Przygodę”.[32] I tak wielki tramp
przeżywał swą wielką przygodę przez całe swoje życie dzieląc się zawsze swoimi
przeżyciami z czytelnikiem.
W 1936 r. ukazała się książka adresowana do młodego
czytelnika nosząca tytuł Zwierzęta z lasu dziewiczego[33],
a złożyły się na nią opowiadania zamieszczone we wcześniejszej książce, Bichos, moi brazylijscy przyjaciele oraz
niektóre fragmenty książki Ryby śpiewają
w Ukajali. Autor porusza w niej
sprawy, które nigdy nie stracą na aktualności.. Uczy młodego czytelnika
miłości, szacunku, życzliwości do przyrody zwierząt egzotyki. Jako świetny
znawca i doskonały obserwator umie doskonale porównać świat człowieka do świata
zwierząt. Czyni to wszystko stosując prosty, bezpośredni a zarazem bardzo
plastyczny opis. Również w tej książce zwierza się czytelnikowi: „Przywabiła
mnie to puszcza tropikalna i już wiedziałem, że byłem nieuleczalnie chory na tę
chorobę. (…)Takie już były objawy tej dziwacznej choroby, że pewnie będzie mi
trzeba zwiedzać w życiu różne wyspy i różne ustronia pod ciepłym słońcem i
przyjaźnić się z ich zwierzętami.”[34]
Wyprawa odbyta przez Arkadego Fiedlera w 1935 r. do Kanady
zaowocowała kolejną książką wydaną w 1936 r., Kanada pachnąca żywicą.[35]
Po jej ukazaniu krytyka wpadła w prawdziwy zachwyt. Ksawery Pruszyński napisał
nawet, że „wielki pisarz wyczarowuje nam wszystko, jak Kipling wyczarował Indie
(…) zaś kanadyjskie stworzenia nieznane nam dotąd, odkryte przez Fiedlera,
żyją, myślą, kochają, czują się wdzięczne, wrogie, przyjazne, mądre, głupie,
ludzkie.”[36]
Kanada pachnąca żywicą umocniła pozycje literacką Fiedlera,
a także znacznie poszerzyła grono czytelników zauroczonych niesamowitymi
opisami przyrody, obfitością różnorakich zwierząt i wielką przygodą.
Nie zapominając o młodym czytelniku jeszcze w tym samym roku
autor pisze książkę, która jest skróconą wersją Ryb śpiewających w Ukajali noszącą tytuł Zdobywamy Amazonkę.[37]
Fiedler usuwa z jej kart ponętną Dolores, a na jej miejsce rozbudowuje
sceny z postacią brazylijskiego chłopca Czikinia. Choć książka jest nieco
uboższa jednak zawiera wiele wartości istotnych dla młodego czytelnika.
Przybliża egzotyczną przyrodę i uczy kochać wszystkie żywe stworzenia.
Ostatnie przedwojenna książka Arkadego Fiedlera nosząca tytuł
Jutro Madagaskar, ukazała się w 1939 r.[38]Tu także pisarz ukazuje
egzotyczną przyrodę i maluje wiele niesamowitych przygód i przeżyć. Na
Madagaskar pojechał natomiast – a uściślając - został wysłany, dla rozeznania możliwości
kolonizacyjnych na tej wyspie. Ówczesna Liga Morska i Kolonialna liczyła, że
będzie można tam przerzucić polsko- żydowskich emigrantów.[39] Chciano wykorzystać
pisarza, jednak misja zakończyła się całkowitym fiaskiem. W opinii Ligi Morskiej i Kolonialnej
pisarz nie popisał się jako polityk. Złożył w Ministerstwie Spraw Zagranicznych
stosowny raport, oskarżając Europejczyków o znęcanie się nad tubylcami i nieludzkie ich traktowanie. Urzekła go
natomiast przyroda, jeszcze dziewicza, „niezwykłe zwierzaki, nawał groteskowych
zwyczajów i niesamowitych tańców, boskich krokodyli, rozkosznych lemurów i
oczywiście dużo zalotnych ramatu.”[40]
Kiedy po powrocie do Polski zaczyna Arkademu szwankować
zdrowie, stwierdza że to na pewno z braku słońca i ciepłego klimatu. „ Z chwilą
pojawienia się szkorbutu powziąłem decyzję szybkiego wyruszenia tam, gdzie
najlepiej mogłem go wyleczyć: na Tahiti. (…) Przecież od lat chłopięcych postać
fantastycznego romantyka Gauguina, tak związanego z daleką wyspą, niewymownie
mnie pasjonowała(…). Szkorbut zjawiła się tylko jako dopełnienie ostatecznej
decyzji (…). Wyjeżdżając na Tahiti, dobrze sobie uświadomiłem, dokąd mnie
niosło: nie tylko na mały punkcik geograficzny na Oceanie Spokojnym,
najbardziej od nas oddalony; nie tylko na wyspowe ziarenko maczku wśród ogromu
mórz, ale na jakiś gigant popularności i sławy, na niedoścignioną wedettę słynnego
raju na ziemi.”[41]
Po przybyciu do tego wymarzonego zakątka Arkady wcale się nie
rozczarował pisząc: „Nie dziwiłem się malarzom i poetom. Czarował tu nie tylko
klimat, krajobraz i nieustanna aura sielanki, czarowała mnie przede wszystkim
ludność urodą ciał, słodkim uśmiechem, szlachetnością twarzy, wdziękiem ruchów,
pięknem oczu.”[42]
Wokoło było wszystko o czym podróżnik marzył: niesamowita
przyroda, niesamowite zwierzęta, które kochał, śliczne dziewczęta, które
zachwycały i „thaitańskie małżeństwo” z piękną Hutią.
Ta sielanka została jednak wkrótce przerwane, bowiem kiedy na
wyspę doszły wieści o wybuchu II wojny światowej, Arkady nie mógł już tam
spokojnie i sielsko żyć. Nie potrafił sobie znaleźć miejsca i postanawia wracać. Po wrześniowej tragedii
Polski decyzja powrotu była nieodwołalna, „…napływała coraz bardziej chęć walki.
Coś tężało we mnie (…). Tam coraz bardziej przywoływał mnie głos sumienia (…). Była dokoła tylko dręcząca
radość rozśpiewanego Tahiti.”[43]
[1]
A. Fiedler, Mój ojciec..., s. 201
[2]
A. Fiedler, Wiek męski – zwycięski, Iskry, Warszawa 197, s.8
[3]
Ibidem, s.13
[4]
B. Tylicka, Arkady Fiedler…, s. 7
[5]
A. Fiedler, Wiek męski…, s.16
[6]
Ibidem, s. 20
[7]
Ibidem, s.26
[8]
„Nowiny Rzeszowskie”, nr 177, 12.08.1968
[9]
A. Fiedler, Wiek męski…, s. 29
[10]
Ratajczak J., Gdy Warta wpadała…, s.34
[11]
Fiedler A., Wiek męski…, s.30
[12]
Ibidem, s.30
[13]
Fiedler A., Przez wiry i…, s. 27
[14]
Fiedler A., Wiek męski …, s. 33
[15] Ibidem,, s. 54
[16]
T.J. Zółciński, Podróżnik trzech Kontynentów, „Radar”, nr 12, 21.051985, s. 18
[17]
A Fiedler, Wiek męski…, s. 57
[18]
Ibidem, s. 57
[19]
Ibidem, s. 62
[20]
R. Dzieszyński, Piewca Wielkiej Przygody, „Nowiny Rzeszowskie:, nr 177, 12.08
1969
[21]
A. Fiedler, Wiek męski… s. 66
[22]
Ibidem, s.66
[23]
J. Kasko, Rozmowy z pisarzami – z Arkadym Fiedlerem, „Głos Pracy”, nr 127,
30.05.1955
[24]
Współcześni polscy pisarze i badacze literatury. Słownik bibliograficzny, red.
J Czachowska i A. Szałagan, t.II, WSiP, Warszawa 1994, s. 298
[25]
„Głos Wielkopolski”,nrn254, 26.1964
[26]
A. Fiedler, Wiek męski…, s. 104
[27]
Ibidem, s.108
[28]
M. Skąpski, Poznańscy pisarze – Arkady Fiedler, „Nowiny Rzeszowskie”, nr 17,
12.07.1969
[29]
„Głos Wielkopolski”, nr 254, 26.10.1955
[30]
J. Kasko, Rozmowy z pisarzami, „”Głos Pracy”, nr 127, 30.05.1955
[31]
B. Tylicka, Arkady Fiedler …, s. 20
[32]
A. Fiedler, Ryby śpiewają w Ukajali, Iskry, Warszawa 1971, s. 12
[33]
B. Tylicka, Arkady Fiedler…, s. 33
[34]
A. Fiedler, Zwierzęta z lasu dziewiczego, Wydawnictwo Poznańskie, 1972, s. 85
[35]
B. Tylicka, Arkady Fiedler …,s. 53
[36]
J. Ratajczak. Gdy Warta wpadała… s. 8
[37]
B. Tylicka, Arkady Fiedler … s. 53
[38]
Ibidem, s. 53
[39]
J. Ratajczak, Gdy Warta wpadała… s. 98
[40]
A. Fiedler, Wiek męski… s. 177
[41]
Ibidem, s. 177
[42]
Ibidem, s. 216
ciekawy artykuł :)
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy wpis
OdpowiedzUsuńCiekawie napisane, Ty Ava to chyba polonistką jesteś...pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńBasiu, kocham język polski jednak polonistką nie jestem, choć nie ukrywam, że trochę publikacji (ale w innej tematyce) mam.
UsuńBuziaki
Bardzo fajny post,dobrze sie czyta:))
OdpowiedzUsuńCudnie się czytało ten post. Dziękuję za piękną opowieść. Powieści tego pisarza to moje dzieciństwo... Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCzy będzie ciąg dalszy?
OdpowiedzUsuńOczywiście! Już mam następną część o Anglii i Dywizjonie:)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie tak dawno wyszperałam w bibliotece jedną z jego książek...pożółkłe kartki, charakterystyczny zapach starej ksiązki....nie pamiętam tytułu, ale to była Brazylia....świetnie się to czyta:))))
OdpowiedzUsuńCo to był za człowiek...
OdpowiedzUsuńCzęsto sięgam po książki Fiedlera, mam je prawie wszystkie. Jako dziecko uwielbiałam przenosić się w inny świat. Ładnie i ciekawie napisany post, czyta się szybciytko z zainteresowaniem. Przyznam, ze nie czytałam Diwizjonu
UsuńJej ale się rozczytałam w Twoim blogu...
Miło poczytać ciekawe historie. Bardzo dobrze napisane.
OdpowiedzUsuń