niedziela, 11 lutego 2018

Fenek czyli królik po maltańsku









Z podróży oprócz obrazów, zapachów, wrażeń...mnóstwa innych rzeczy przywożę również smaki. To bardzo szerokie pojęcie bo smaki dla mnie to również doznania wzrokowe, dotyk ale też smak przypraw i dań.

Ilekroć wyjeżdżam do innego kraju to zawsze zapoznaję się z jego kulturą, tradycją, najważniejszymi zabytkami oraz specjałami kuchni. Tymi najbardziej charakterystycznymi, które należy spróbować. To ogromna frajda i choć pizza właściwie zdominowała każdy kraj to mimo to zawsze są lokalne perełki. Coś, co należy do kanonu lokalnej karty, lokalnego menu czyli tzw.: You must eat it
you must try it...

Wyjeżdżając na Maltę wiedziałam, że choć za mięsem nie przepadam muszę spróbować fenka. Trochę mi się serce ściskało, bo to przecież takie puchate, tulące, futerkowe.... prawie do przytulania...i ma się znaleźć na talerzu.

To jednak nie bycze jaja, oczy baranie czy też jaja z pisklęciem w środku więc postanowiłam, że oprócz innych kultowych dań fenek znajdzie się na maltańskim talerzu.

Zauroczona klimatem Gozo a właściwie Marsaflonu, wdychając bryzę Morza Śródziemnomorskiego, poszliśmy ze znajomymi na kolację. Ja oczywiście z postanowieniem zamówienia kultowego dania.
W karcie nie było żadnego królika w pomidorach, tak jak to najczęściej pokazywane jest na YouTube lub przez podróżujących blogerów. Może też dlatego, że ja byłam na Gozo. Tutaj w menu był najczęściej królik w białym winie z dodatkiem śmietany.

Na talerzu nie prezentował się jakoś nadzwyczajnej. Podzielony na mniejsze części z dodatkiem sou i surówek podanych oddzielnie. Oczywiście frytki, które serwowane są nawet wtedy gdy ich się nie zamawia oraz równie kultowe chipsy prawie do wszystkiego.
Mięso fenka było kruche, smaczne ale bez szału. Było go bardzo dużo więc chętnie się podzieliłam i wszyscy mogli spróbować gozańskiego specjału.

Więcej radości niż jedzenie przysporzył mi klimat cudownej wyspy, migoczące w wodzie światła i dobry humor całej naszej ekipy.
Pytałam również kelnera czy tak przygotowany rabbit to jest tradycyjne danie na Gozo i zapewnił mnie, że tak.












Ceny w restauracjach jak widzicie są przystępne.







Pomidory wygrzane słońcem pachną niezwykłością pod każdą postacią.



Na Gozo obowiązkowo do prawie wszystkiego podają frytki i lokalne warzywa, które są niepowtarzalne. Dla mnie fenek to danie, które należy spróbować będąc na Malcie ale wystarczy raz. Owoce morza i świeże ryby są o wiele lepsze. Poza tym zawsze warto szukać lokalnych smaków, a jest tego całe bogactwo.


Kiedyś króliki dostawałam najczęściej od mojego taty i z wielką radością przyrządzałam je dla moich małych dzieci, bo to wyjątkowo zdrowe mięso. Potem tato przestał hodować króliki a mi kilka razy zdarzyło się je kupić.

I tak inspirując się fenkiem z Gozo zrobiłam królika podlanego winem z dodatkiem śmietany. Frytki mi w żaden sposób do tego dania nie pasują więc zrobiłam ziołowe gnocchi i surówki.


Królik w białym winie inspirowany Maltą

Składniki:

  • królik (podzielony na części)
  • 2 szklanki mleka
  • majeranek
  • kilka ząbków czosnku
  • kieliszek białego wytrawnego wina
  • 200 ml śmietanki
  • rozmaryn lub hiszpańska bazylia
  • sól
Jak to zrobić?
- podzielonego na części królika włóż do mleka z majerankiem (łyżeczka) i posiekanym ząbkiem czosnku, pozostaw na kilka godzin, najlepiej na całą noc w lodówce
- wyjmij królika, delikatnie wypłucz, natrzyj solą, majerankiem, oliwą i czosnkiem
- włóż do garnka lub miski do zapiekania dobrze wysmarowanej masłem - z przykrywką
- dodaj białe wino i włóż do nagrzanego do 180 stopni piekarnika na 30 - 35 min.
- następnie dodaj słodką śmietanę i piecz pod przykryciem w temperaturze 170 stopni kolejne 30-40 min.
- po tym czasie mięso powinno być gotowe i odpadać od kości
* - w trakcie pieczenia zerknij do garnka i jeśli jest na mało płynu podlej królika wodą lub bulionem
- możesz podawać z kluskami ziemniakami i ulubioną surówką 









Gozo to dla mnie miejsce z duszą. Takie, do którego się wraca i zawsze odkrywa coś nowego. Od najbardziej luksusowego hotelu wolę mieszkanie blisko morza, wschody i zachody słońca bez tłumów, plażę miejscami prawie dziką i niepowtarzalne smaki, zabytki, klimat miejsca.







O Gozo jeszcze będę pisać, bo przywiozłam całą masę fantastycznych zdjęć i bagaż informacji.

piątek, 2 lutego 2018

Non, je ne regrette rien...






Każdy ma swoje smutki i radości, swoje pokusy i wybory. Z pewnością jednak kiedy jest się dzieckiem wszystko jest o wiele prostsze, jaśniejsze wyrazistsze. Wcale nie myślę, że mała istota nie ma swoich życiowych dramatów i smutków, ale to inny poziom i inny rodzaj odpowiedzialności. 


Każdy z was zapewne miał w życiu takie decyzje i wybory, które zdeterminowały jego dalsze życie. Czasem się zastanawiam, jaka bym była gdyby moje kluczowe decyzje były zgoła odmienne. Nie, wcale nie  żałuje moich wyborów i tego co było, ale zastanawiam się jaką bym była osobą gdybym "uciekła" w świat telewizji, mody, reklamy (miałam taką możliwość)... czy gdybym postawiła na prawdziwą karierę naukową (po doktoracie szybka habilitacja i profesura), byłabym tak samo szczęśliwa, a bliskie mi osoby dumne ze mnie?

 Może lepiej bym się odnalazła w innym kraju, lub była doskonałym genetykiem, bo to też były moje dylematy życiowe....

Myślę, że każdy zadaje sobie czasem takie pytania i jeszcze mnóstwo innych wypowiedzianych tylko szeptem i tych schowanych w głębi duszy, na samym dnie serca.

 Może to starość i związane z nią obawy, że mogę nie udźwignąć tego czego nie mogę przewidzieć i na co nie będę miała wpływu. Nie boję się zmarszczek, pochylonej sylwetki czy innych wizualnych oznak starości, ale jako osoba bardzo niezależna, obawiam się zależności, braku kontroli nad swoim zdrowiem i życiem. Pamiętam jak poruszył mnie film Butterfly, z Julianne Moore.




                                       


Film opowiadający o życiu dr Alice Howland (Julianne Moore), wykładowcy Uniwersytetu Columbii. Spokojnym i ustabilizowanym życiu, pięknym wręcz, podręcznikowym, które wiedzie wraz z mężem (Alec Baldwin) i trójką dorastających dzieci. I kiedy wydaje się, że nic nie zmąci rodzinnego szczęścia, mająca drobne problemy z pamięcią Alice otrzymuje druzgocącą diagnozę – choruje na rzadką odmianę dziedzicznego Alzheimera. Dramat paraliżuje życie rodziny, Anna jest matką bliźniąt, a każde z dzieci Alice jest zagrożone chorobą....

Wiem, że wiele jest takich filmów, które zostają w pamięci i są lekcją życia, które może dotknąć każdego z nas.

Mimo to uwielbiam Edith Piaf i jej Non, je ne regrette rien... Tak mogę dziś z uśmiechem powiedzieć, bo tylko ona może to zaśpiewać.






Spakowałam więc książki, laptop, siebie i swój szary płaszcz, obowiązkowo rękawiczki w zimową porę. Zabrałam myśli i przemyślenia. Dzisiaj do pracy jadę z Edith Piaf nucąc i wsłuchując się w siłę jej głosu i słów. Zaśpiewać tak nie potrafię ale mogę powiedzieć...Je ne regrette rien...







To ostatnie zdjęcie przy tegorocznej choince.