To opowiadanie powstało na kanwie opowieści kilku kobiet - mam. Dedykuję je Wszystkim mamom w dniu ich Święta
To
ja - mama
Ile razy patrzę jak się
uśmiecha, płacze, bawi, śpi… powtarzam – Boże dziękuję Ci za niego, dziękuję Ci
za to dziecko.
Piotruś jest moim
trzecim dzieckiem. Ja nie stałam się kurą domową stojącą tylko przy garach,
pieluchach i pralce. Jestem szczęśliwą kobietą realizującą swoje marzenia,
pasje i ambicje zawodowe. Zanim doszłam do swojej szczęśliwej kobiecości przeszłam
przez prawdziwy ogień dojrzałości życiowej.
Ja, rozpieszczona
jedynaczka, najbardziej niesamodzielne dziecko na tym globie. Delikatna, wrażliwa
i krucha, mdlejąca nawet przy rutynowym szczepieniu. Aż strach pomyśleć, że
takie stworzenie może kiedyś urodzić dziecko, a co dopiero dzieci. Kiedy
podrosłam babcia już zaczynała wznosić modły za moje macierzyństwo. Tak
naprawdę rokowania moich najbliższych były bliskie zeru, no chyba, że przytyję
zacznę wyglądać jak kobieta i do tego zdarzy się cud. Gdyby nie ambicje i mój
upór studia pozostałyby w sferze marzeń. Niemożliwe przecież abym mogła sobie
poradzić w obcym mieście, bez rodziców i
babci. Jednak z drugiej strony ambicje rodziców wzięły górę, bo przecież jako
panienka z dobrego domu, jedynaczka, powinnam skończyć studia.
Studia to był jeden z
przyjemniejszych etapów w moim życiu. Z każdym dniem i rokiem dojrzewałam do
samodzielności i odpowiedzialności życiowej. Kiedy zakochana po uszy,
przedstawiłam rodzicom tego wybranego, zyskałam mniej niż zero akceptacji. Może
przystojny i choć na ostatnim roku studiów, to jednak nie ten poziom, status
społeczny i majątkowy. A w ogóle jak ja sama mogę wybierać przyszłego męża. Oni
przecież od kilku lat mieli listę potencjalnych, możliwych do zaakceptowania kandydatów.
Wbrew rodzinie odbył
się nasz ślub. Po dwóch latach przyszło na świat nasze upragnione dziecko.
Śliczna dziewczynka, którą nazwaliśmy Karolina. Choć obydwoje mieliśmy pracę,
to z naszych marnych pensji trudno było związać
koniec z końcem. Najważniejsze, że naszym małym wynajętym mieszkaniu miłość
trwała nadal, a nawet była mocniejsza i
bardziej dojrzała. Miałam wzloty i upadki jednak i tak świetnie sobie radziłam.
Nigdy nie myślałam, że takie małe stworzenie kosztuje tyle wysiłku. Nie
przypuszczałam, że można tak kochać i mieć dość, być tak słabym, a jednocześnie
tak silnym. Mąż zawsze mnie wspierał. Byliśmy jak naczynia połączone, jedno
uzupełniało drugie. Chciałam się dobrze nauczyć swojej nowej roli i postanowiłam
wziąć urlop wychowawczy.
Wiosną jak grom z jasnego
nieba przyszła wiadomość o poborze męża do wojska. Wprawdzie na rok, ale dla
nas to i tak były całe wieki. Czułam się fatalnie, byłam rozdrażniona i w
okropnym stanie co tłumaczyłam tą właśnie wiadomością. Kiedy do tego
wszystkiego doszły wymioty, kupiłam test ciążowy, który pokazał, że jestem w
ciąży. Przypuszczenia potwierdził ginekolog. Świat się dla mnie zawalił.
Wszystkie plany, marzenia prysły jak mydlana bańka. W głowie miałam tylko jedno
– Nie stać nas na drugie dziecko, przynajmniej nie teraz. Mąż mnie przekonywał,
prosił o przemyślenie decyzji, obiecywał pomoc. Zapłakana, długo w nocy
patrzyłam na Karolinę. Myślałam jak można tak bardzo kochać to w łóżeczku i
jednocześnie nienawidzić to co jest we mnie. Moja mała córeczka oddychała
równo, miarowo, a we mnie powoli coś pękało. Postanowiłam urodzić.
Ciążę znosiłam
fatalnie. W tym wszystkim kształtowałam siebie na nowo. Swoją osobowość, podejście
do życia, hierarchię wartości. Nawet te przepłakane, samotne noce, kiedy mąż
był w wojsku, wspominam jako potrzebną szkołę życia.
.Kiedy urodził się
Tomek, śliczny chłopczyk, znalazło się dla niego miejsce nie tylko w naszym
małym mieszkaniu, ale przede wszystkim w naszych sercach. Mój urlop wychowawczy
został przedłużony o kolejny rok. Uczyłam się życia każdego dnia, uczyłam się
pięknej i trudnej miłości. Ona sprawiała, że byłam szczęśliwa, że się śmiałam,
płakałam, dawałam radę… Ona ciągle mnie budowała, kształtowała oraz nadawała
sens każdej przeżytej chwili. Choć byłam przepracowana, zabiegana, zawsze
znajdowałam czas na książkę, i moje kochane hobby – malarstwo. Dbałam nie tylko o swoje wnętrze, ale i o siebie.
Kiedyś chłopcy z mojej klasy dedykowali mi piosenkę – Najpiękniejsza w klasie. Obróciłam to w żart przy całej zazdrości
koleżanek. Teraz słowa mojego męża – Dziewczyno, jak ty to robisz, ze jesteś
coraz piękniejsza? – dodawały mi skrzydeł.
Po wizycie u ginekologa
zdecydowałam się na środki antykoncepcyjne. Chociaż fachowo dobrane, znosiłam
fatalnie. Bóle głowy, zawroty, wymioty, kołatanie serca… Żyłam jak w złym śnie.
Lekarz zalecił zmianę i tak było kilkakrotnie. Czułam się jak królik
doświadczalny. Po kolejnej wizycie usłyszałam, że jestem w ciąży, ale jest to
początek i z usunięciem nie będzie żadnych problemów. To już nie był płacz ani
szloch, to był padół łez. Nienawidziłam siebie, a jeszcze bardziej dziecka.
Powiedziałam dość, ono nie może się urodzić. Ja też mam prawo do życia, pracy i
realizacji własnego ja. Mąż choć milczał patrzył bardzo wymownie. Tłumaczyłam
siebie i tłumaczyłam sobie, że brałam środki antykoncepcyjne, byłam
przeziębiona, brałam lekarstwa i to dziecko może urodzić się niepełnosprawne.
Szlochając nad łóżeczkiem Karoliny i Tomka tłumaczyłam sobie, że to właśnie im
powinnam zapewnić szczęśliwe dzieciństwo, szczęśliwy i bezpieczny dom.
Poszukałam jeszcze mnóstwo innych argumentów. Uspokoiłam sumienie. Umówiłam się
na zabieg.
Nadeszła środa. Mąż
odwoził mnie do gabinetu. Siedzieliśmy w samochodzie, a między nami była ściana
milczenia. Nawet nasze oczy nie chciały się spotkać. Nie wiem jak znalazłam się
u lekarza. Pamiętam tylko jego słowa – Proszę się rozebrać. Weszłam za parawan,
a przed oczami zaczął mi się przesuwać kolorowy film. Zobaczyłam mojego
kochanego Małego Księcia i różę i lisa… Usłyszałam słowa – Musisz być odpowiedzialny
za swoją różę… Widziałam Karolinę i Tomka i duże bukiety róż, które dostawałam
od męża i tę jedną czerwoną, którą przyniósł mi pierwszy raz i powiedział –
Będziesz moją różą, z tobą chcę przejść przez życie, w radości i w smutku, w
złych i dobrych chwilach, na zawsze, ufam ci… Potem zobaczyłam siebie w
szkolnej ławce, a w uszach zadźwięczały mi słowa – Tyle wiemy o sobie na ile
nas sprawdzono…
Z gabinetu wybiegłam
jak szalona. Mąż siedział w samochodzie,
a z oczu płynęły mu łzy. Gdy mnie zobaczył, złapał mnie w ramiona i
wyszeptał – Ufałem ci, w radości i smutku, w złych i dobrych chwilach… z wami
chcę przejść przez życie, damy radę… Kocham Cię.
W październiku urodził
się Piotruś. Zdrowy śliczny chłopczyk. Długo karmiłam go piersią, najdłużej z
trójki naszych dzieci. Piotruś był wyjątkowo spokojnym dzieckiem. Zawsze kiedy
patrzył na mnie swoimi dużymi ciemnymi oczkami miałam wrażenie, że mówił –
Dziękuję, że żyję…
Mój urlop wychowawczy
został przedłużony. Znów były chwile radości i smutku, czasem okruch szczęścia,
który stawiał mnie na nogi, dawał wiarę i siłę. Było biednie ale wspaniale,
mieliśmy siebie. Nigdy bym nie pomyślała, że ja rozpieszczona jedynaczka jestem
zdolna do takiej trudnej lecz jednocześnie pięknej i odpowiedzialnej miłości. Zawdzięczam
to jednak nie tylko sobie. To w dużej mierze zasługa mojego męża, Karoliny,
Tomka i Piotrusia, którego czasem w myślach nazywam moim małym księciem.
Kiedy Karolina
skończyła sześć lat poszła do zerówki, Tomek i Piotruś do przedszkola, a ja do
pracy. Wcale nie żałuję tych lat spędzonych z dziećmi. Dzisiaj już wiem, że
żadna chwila poświęcona dziecku nie jest chwilą straconą. Często to powtarzam
młodym kobietom.
Na Dzień Matki klasa
Piotrusia zorganizowała przyjęcie dla mam. Dzieci przedstawiły piękny
wzruszający program, a na koniec zaśpiewały piosenkę:
To
ty mamo, maja żywo kołysko
Byłaś
bliżej niż blisko
Gdy
serdeczne stukanie
Twoje
ciche śpiewnie
Było
pierwszym kochaniem…
Nie byłam jedyną
płaczącą matką. Potem mój syn podszedł do mnie z papierowym czerwonym sercem i
do ucha wyszeptał – To dla ciebie. Bardzo cię kocham mamusiu…
Moje troje dzieci
kocham jednakowo. Są całym moim światem, poza którym dostrzegam jeszcze wiele
innych rzeczy i możliwości. Kiedy zasypiają szepczę nad ich łóżeczkami – Kocham
was, kocham was nad życie. Nad łóżeczkiem Piotrusia często dodaję – Boże
dziękuję Ci za niego, dziękuję Ci za to dziecko…
Mam taką specjalną skrzynkę z napisem Moje najdroższe skarby. To z niej wyciągnęłam kilka, już bardzo starych laurek od moich dzieci. Zawsze wzruszają...
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie jest prosto być mamą, jednak warto, to wszystkie skarby tego świata.
Życzę Wam miłego dnia, radości i wzruszeń.
Pięknie to napisałaś, aż się popłakałam. Teraz jesteś spełnioną matką i triumfujesz. Ja mam jedną córkę i chyba już tak zostanie. Późno ją urodziłam......
OdpowiedzUsuńTo ile lat ma teraz Piotruś?
piękny, wzruszający wpis:) też mam synka Piotrusia;)
OdpowiedzUsuńdobrze się czytało, gratuluje tyle szczęścia, ja mam jedno:)
OdpowiedzUsuńO rany, ale miałaś dylematy - nie zazdroszczę, aż mi łza popłynęła :'-( A co do łez, to ja zawsze się występami swoich dzieci wzruszałam, na każdej akademii przedszkolnej czy szkolnej ryczałam jak bóbr i byłam takim jedynym bobrem na sali, bo wszyscy to raczej siedzieli uśmiechnięci od ucha do ucha. A ja ze szczęścia zawsze płaczę i bywa to krępujące ;)
OdpowiedzUsuńŚlicznie napisany wpis gratuluję za wszystko.
OdpowiedzUsuńWzruszające.....to piękne święto
OdpowiedzUsuńTeż lubię takie laurki dziecięca rączką stworzone :)
Piękny, wzruszający post. Ja jestem jedynaczką, mam jedną córkę, która obdarzyła mnie dwiema wspaniałymi wnuczkami. Piękny jest dzisiejszy dzień :) Pozdrawiam Cię serdecznie :)
OdpowiedzUsuńwzruszająca historia, wiele przeszłaś, ja jeszcze nie jestem mamą.
OdpowiedzUsuńPiękne i wzruszające :-)
OdpowiedzUsuńPopłakałam się czytając Twój wpis.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że dzieci to odpowiedzialność i obowiązek, ale trud wynagradzają wielokrotnie. Są cudem:)
Mam dwóch synków:)
Wszystkiego dobrego Avo:)
w październiku tego roku skończy 26 lat?
OdpowiedzUsuńnormalnie się wzruszyłam :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego Naj! droga mamo...też mam takie skarby...pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńPiekne wspomnienia, prześliczne laurki!!!! :):):)
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego :):):)
ściskam
Wiesz co, siedzę i becze, aż mi makijaż sie rozmazał po policzkach i okulary zaszły mgła. dzieki ci za to świadectwo. Zawsze czułam, że jestes fajna babeczką, a teraz jeszcze bardziej! :)
OdpowiedzUsuńPiękne i bardzo wzruszające opowiadanie i prześliczne pamiątki. Buziaki :)
OdpowiedzUsuńWzruszające i piekne.
OdpowiedzUsuńCzytałam wzruszona. Myślę, że my mamy - mamy swoje historie... Może kiedyś opiszę swoją. Moc uścisków. Buziaki!
OdpowiedzUsuńAleż mnie wzruszyłaś...
OdpowiedzUsuńPoplakalam sie , dziekuje
OdpowiedzUsuń