Wiecie, że od czasu do czasu testuję restauracje. Musi mnie skusić to coś. Nazwa, szyld, niezwykłe miejsce, czasem przypadek.
W przypadku tej restauracji już samo miejsce to dla mnie sentymentalne
wspomnienia, bowiem Galeria BWA to było moje oczko w głowie podczas studiów.
Wystawy, wernisaże, czasem delektowanie się ciszą i klimatem. Właśnie na
parterze Galerii przy ulicy Korfantego w Katowicach, mieści się restauracja z kuchnią kaukaską o zadziornej nazwie
Granat.
.
Restauracja zaciekawia od samego wejścia i ma się wrażenie, że wchodzi się w bardzo klimatyczne, ze smakiem urządzone
wnętrze z namiastką motywów gruzińskich i ormiańskich. Tak też jest, bowiem restaurację
prowadzi rodzina z Armenii, która tu w Polsce spełnia swoje marzenia.
Przeglądając kartę dań rzeczywiście można się
zachwycić dobrze skomponowanym menu, które jest charakterystyczne dla kuchni
naszych dalekich sąsiadów.
Jest wiec tradycyjne chaczapuri, lavash,
czyli cienki jak naleśnik chlebek armeński, wytwarzany z mąki, wody, z
dodatkiem soli, armeński kebab, wiele zup, a wśród nich solianka. Mięsa, w większości
grillowane i w takiej samej wersji podawane warzywa, ciasta miodowe z orzechami i kusząca
karta oryginalnych win...
Jest co podziwiać w tak klimatycznym miejscu
ale do czasu. Na zupę bowiem czekaliśmy całe 45 min. i kolejne 40 min. na danie
główne. Choć sympatyczne kelnerki uwijały się jak w ukropie coś jednak szwankuje w obsłudze, bo to stanowczo za długo.
Zamówiliśmy tradycyjna soliankę i sezonową zupę z dyni i muszę przyznać, że obydwie były wyśmienite. Aromatyczne, bez
zbędnych dodatków, a dyniowa rzeczywiście kremowa z lekko słodkawo - korzennym posmakiem.
... ile można czekać na zupę?
Moje chaczapuri również było dobre. Ciasto, puszyste, białko
ścięte, a żółtko po dotknięciu pięknie się rozpływało. Zamówiony przez męża ormiański lyulya kebab grillowny na węglu drzewnym już nie był taki rewelacyjny. Mięso dobre ale… mało soczyste i nie
zachwycało. Danie przekreślone zostało frytkami. Tak, gotowymi mrożonymi
frytkami i surówką z kapusty. Ja z całą stanowczością twierdzę, że surówka była
z serii tych gotowych w plastikowych pojemnikach z supermarketów.
I tak oto zauroczenie miejscem, wnętrzem i
atmosferą powoli prysło. Nie twierdzę, że restauracja jest spisana na straty.
Uważam, że ma duży potencjał, oryginalną kuchnię ale wiele pozostaje do
dopracowania.
Do takiego miejsca z pewnością chce się
wracać, jednak klient musi czuć się „zaopiekowany” i nie czekać ponad 40 min. na
zupę! O ile zgodzę się z użyciem mrożonych warzyw poza sezonem, to frytki z
supermarketu są niedopuszczalne i popsują najwykwintniejsze danie.
Muszę jeszcze dodać, że nie zachwyciła
mnie pakhlawa, którą zamówiłam z ciekawości, była twarda i jakby z drugiego
życia.
Myślę, że właściciele muszą przemodelować
organizację pracy i dopieścić dania, które serwują. Dysponują pięknym, klimatycznym miejscem, dobrym pomysłem i widać, że robią to z sercem i zaangażowaniem. Szkoda
by było zmarnować taki potencjał i świetny biznes.
Moja ocena: 3/5
Tej jesieni w większości wkładam szary płaszcz, który kupiłam w Zarze. Jest miękki i otulający. Pasuje do większości moich rzeczy a do tego wiecie, że kocham szarości. Myślę, że wykorzystam go również zimą. Jeżdżę samochodem więc jakieś specjalnie ciepłe rzeczy na zimę nie są mi potrzebne. Trochę zaszalałam z kamizelką z frędzlami, ale na jakieś niezobowiązujące spotkania myślę, że mogę ją założyć.
Całkiem dobrze komponuje się z białą bluzką. Czekam na wasze opinie.
Chaczapuri już robiłam i wyszło doskonałe. W następnym poście podzielę się przepisem.
'
Szkoda, ze dania troche zawiodly, a oczekiwanie na nie bylo poza norma! Za to Ty nie zawiodlas, Avo i wygladalas jak zwykle swietnie i elegancko :) Kamizelka po zdjeciu plaszczyka prezentowala sie bardzo ciekawie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Avo, Twój płaszcz jest rewelacyjny. Przedostatnie zdjęcie - boskie. :)
OdpowiedzUsuńMy wczoraj z okazji Barbórki poszliśmy na bogracz, taką miałam na niego ochotę. Niestety już nie było, więc zamówiłam sobie gulasz a M. flaczki. I szczerze mówiąc szału nie było. M. przyrządza dużo lepiej i 1 i 2 danie. Tak czasem bywa.
Pozdrawiam Cię ciepło!
Zjadłabym wszystko, co gruzińskie. Niestety w okolicy nie ma takowej. Ale to prawda, restauracje nadal za mało starają się o klienta. Płaszcz przepiękny. Tobie to wszystko pasuje.
OdpowiedzUsuńu Ciebie na blogu jak zwykle wszystko bardzo smakowite !
OdpowiedzUsuńCiekawym krytyk kulinarny, jesteś kobietą z wielu niuansów. Kocham swój wygląd, a zdjęcia są piękne, zawsze będziesz wyglądać pięknie, Ava. Sierść jest bardzo piękne, i skórzane spodnie świetnie wyglądają na ciebie, jesteś naprawdę atrakcyjna. Pierwsze samoloty są piękne.
OdpowiedzUsuńLubie solianke, szkoda ze nie wszystko spełniało oczekiwania
OdpowiedzUsuńNiestety wiele restauracji w Polsce popełnia ten błąd, że do wszystkiego pchają te gotowe surówki, nawet do dań azjatyckich, gdzie żadnych surówek być nie powinno...Nie mam nic do surówek, szczególnie, jeśli są przygotowane na miejscu ze świeżych warzyw, ale tylko do dań kuchni polskiej, a do restauracji np. chińskiej wybieram się po to, żeby spróbować czegoś nowego, autentycznego...
OdpowiedzUsuńNie znam gruzińskiej kuchni więc trudno mi się wypowiadać na ten temat ale z pewnością 40 min oczekiwania na zupę to za długo. Co do płaszczyka to bardzo mi się podoba. Ja też na co dzień poruszam się samochodem więc nie mam potrzeby zakładać grubych, zimowych płaszczy, a i tez pozwalam sobie na lżejsze buty.
OdpowiedzUsuńŚliczny płaszczyk:)
OdpowiedzUsuńpięknej niedzieli życzę
Ja z restauracjami nie do końca się lubię, no chyba że chodzi o desery.
OdpowiedzUsuńA płaszczyk cudowny, oglądałam takowy w sobotę, ale wyglądam w nim jak taka mała kuleczka.